Rano obudził mnie na początku bliżej nieokreślony zapach. Dopiero potem zorientowałam się, że był to zapach jajecznicy. Wiedziona miłą do nosa wonią przygotowanych jajek wstałam z łóżka i, nie do końca kontaktując ze światem rzeczywistym, zeszłam na dół, by sprawdzić, kto był autorem tego miłego dla nosa i pewnie podniebienia śniadania.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w kuchni zastałam Marcela. W rękach ściskał kubek z parującą cieczą i patrzył przez okno. Słońce przedzierało się przez drzewa i zapowiadała się na prawdę ładna pogoda.
- Dzień dobry - przywitałam się z mężczyzną, czym wyrwałam go z rozmyślań. Odpowiedział mi tym samym. - Ile jedzenia - gwizdnęłam przyglądając się suto zastawionemu stołowi. - A nie lepiej zanieść jej śniadanie do łózka?
- Komu? - zapytał Marcel, ale dokładnie wiedział o co mi chodzi. Wywrócił jedynie oczami, a następnie utkwił je w stole.
Usiadłam na krześle i od razu sięgnęłam po płatki śniadaniowe, czując narastający w żołądku głód.
- Jeśli chcesz, to możesz się częstować - zironizował, a ja zmrużyłam oczy. - Obudź jeszcze Marcina, może i dla niego zostanie.
- Bardzo śmieszne. Tak się składa, że mój mąż pojechał już do pracy, gdzie i ty powinieneś być. Chwileczkę. - Odwróciłam się w stronę zawieszonego na ścianie zegara. - Do jasnej anielki!
Poderwałam się z krzesła jak poparzona, i popędziłam w stronę schodów prowadzących na górę.
- Kim! - wrzasnęłam na cały dom. - Przecież jest już w pół do ósmej - zwróciłam się do Marcela. - Zaraz spóźni się na samolot!
Mężczyzna nic nie odpowiedział, ale na jego twarzy dostrzegła nikły cień uśmiechu. Od razu wyczułam, o co mu chodzi.
- Marcel! - krzyknęłam oburzona, szybko wracając do kuchni. - Co ty kombinujesz?
- Ja? Ale o co ci chodzi, Julka?
- Na prawdę jesteś taki głupi, czy tylko udajesz?
W tym momencie na dół zeszła Kim, nadal ubrana w piżamę. Chyba nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, która jest godzina.
- Ej, Kimmy - powiedziałam, a ta skierowała zaspany wzrok na mnie. - Ty nie miałaś przypadkiem samolotu o ósmej?
Dziewczyna pokiwała głową, następnie ziewnęła i spojrzała na zegar. Jej mina wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- Matko - pisnęła i biegiem ruszyła ku schodom.
- Jeśli dowiem się, że zrobiłeś to specjalnie. - Zmroziłam go lodowatym wzrokiem. - To módl się, by odgryzanie palców cię nie bolało.
Ten tylko prychnął i oparł się o krzesło. Ja natomiast nie spuszczając z niego morderczego wzroku, zabrałam ze stoły swoje śniadanie.
W połowie drogi zatrzymał mnie jego głos.
- Na ile tam leci?
Odwróciłam się zdziwiona jego pytaniem i taką samą reakcja na niego spojrzałam.
- Na zawsze - zaśmiałam się, po czym dodałam. - I jeszcze dzień dłużej.
- Julia, ale ja się pytam poważnie!
- A ja ci niepoważnie odpowiadam. Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to spytaj Kim.
Kiwnął głową, a ja wróciłam na swoje wcześniejsze miejsce.
- Kogo jedzie odwiedzić? - dociekał dale Marcel.
- Pocieszę cię, do nikogo ważnego. - Wsadziłam pełną łyżkę płatek do ust. - Tylko do swojego byłego chłopaka i faceta, który przez całe swoje życie ją kochał.
- I ma mnie to pocieszyć, bo...
- Nie wiem, tak mi się powiedziało. A mówiąc serio, to nie sądzę, żeby Kim teraz chciała się z kimś wiązać. - Zaczęłam nerwowo mieszać sztućcem w naczyniu. Odłożyłam w końcu naczynie na stół.
- Wiem, wziąłem to pod uwagę i...
- ... postanowiłeś pozwolić, by dzisiejszy samolot do Nowego Yorku odleciał bez niej - przerwałam mu, po czym założyłam ręce na klatce piersiowej. - To takie dorosłe.
- Mówię ci, że nie zrobiłem tego specjalnie! - zaczął się bronić; podniosłam jedynie jedną brew do góry. - Musisz mi uwierzyć.
- Ja nic nie muszę, pamiętaj - puściłam oczko.
- Marcel - usłyszeliśmy głośny krzyk Kim, wydobywający się gdzieś z góry. Po chwili, niczym błyskawica zbiegła po schodach. Zaraz jednak musiała się wracać. - Walizka!
Marcel wstał z miejsca i zabrał ze stołu kluczyki. Zauważyłam jak tęsknie patrzy w stronę schodów. Mimowolnie się zaśmiałam.
Kim ponownie zeszła ze schodów, tyle że teraz trzymała w dłoni dużą podróżną torbę.
Położyła ją na podłodze i przeszła do kuchni.
- Pozdrów ode mnie Jezusa, Tarantulę, Lily, Vicky i Igora - poleciłam jej, gdy uścisnęła mnie na pożegnanie.
- Nie jadę do Igora - sprostowała i uśmiechnęła się. - Ale zadzwonię do niego i go pozdrowię. Boże, jestem już całkowicie spóźniona.
Pomachała energicznie ręką i przebiegła przez długość kuchni i korytarza, by dołączyć do Marcela, który czekał na nią przy otwartych drzwiach frontowych.
- Jak się spóźnię, a nie będzie następnego samolotu - mruknęłam, kiedy Marcel wkładał moją walizkę do bagażnika. - To już nie żyję.
- Zawsze są jakieś samoloty - zatrzasnął tylne drzwi samochodu. - Nawet jeśli zabraknie tego właściwego, możesz polecieć na Karaiby. Zrobilibyśmy sobie urlop...
- To bardzo dobry pomysł - odparłam, okrążając auto i weszłam na miejsce pasażera. - Ale teraz muszę lecieć do Nowego Yorku. Może innym razem.
- Jasne - odpowiedział bez przekonania, czym trochę wybył mnie z tropu.
Już miałam zamykać drzwiczki, gdy dobiegł mnie czyjś znajomy głos.
- Dzień dobry - Emil stał po drugiej stronie ogrodzenia, które dzieliło jego posesję z posesją Julki i Marcina.
Wysiadłam z auta i już miałam iść w stronę jego kierunku, gdy zatrzymał mnie Marcel.
- Jedziemy? - zapytał wyraźnie zirytowany pojawieniem się sąsiada. I chyba zorientował się, że to widzę, bo wysilił się na nijaki uśmiech.
- Mówiłaś, że jesteś spóźniona.
- Tylko się przywitam - powiedziałam, także podnosząc kąciki ust do góry.
Zostawiając niezadowolonego Marcela przy samochodzie, przeszłam do Emila.
- Hej - przywitałam się z mężczyzną.
- Właśnie wróciłem z rajdu, to na prawdę świetna sprawa. - Wytarł brudne ręce o tak samo obłocone spodnie, nie odrywając ode mnie wzroku, z czym czułam się nieswojo. - Świetna, aczkolwiek bardzo brudna sprawa. Pomyślałem jednak, że może byś się skusiła.
- Bardzo chętnie - odparłam, z zakłopotaniem drapiąc się po policzku.
- To może w następnym tygodniu?
- Niestety właśnie wyjeżdżam - odparłam, uśmiechając się przepraszająco. Emil zmarszczył brwi. - I tak na prawdę nie wiem kiedy wrócę.
Mężczyzna zaśmiał się głośno, co sprawiło, że moje zakłopotanie rosło coraz bardziej.
- Wiesz, że brzmi to jakbyś chciała się mnie pozbyć? - powiedział wyraźnie rozbawiony sytuacją.
Zaśmiałam się nerwowo, ale starałam się, by zabrzmiało to jak najbardziej naturalnie. Nie wyszło.
W tej chwili usłyszeliśmy warkot silnika; odwróciwszy głowę, utwierdziłam się w przekonaniu, że zniecierpliwiony Marcel siedział już w samochodzie.
- Muszę już iść - powiedziałam, wskazując na auto.
- Jasne - odparł.- Dam mi znać jak wrócić.
Pokiwałam głową, a Emil odwrócił się i ruszył do domu. Ja natomiast przeszłam do pojazdu.
- Mamy dziesięć minut na dojechanie na lotnisko. - Marcel zapiął pasy. Uczyniłam to samo. - Więc nie chcę cię martwić, ale nie zdążymy.
Głośno westchnęłam, a przez głowę przebiegało mi tysiące myśli.
- Jedźmy - poleciłam, kiwając głową. - Może zdążę na drugi samolot. A jeśli nie, to... - urwałam, uśmiechając się szeroko. - Zawsze zostają nam te Karaiby.
Na moje szczęście drugi samolot do Nowego Yorku przyleciał pół godziny później po pierwszym, więc zdążyłam kupić bilet i po trzydziestu minutach siedziałam już w powietrznym środku transportu. Szczerze - bałam się spotkania z przyjaciółmi. I nie tyle z Andreasem i Lili, lecz najbardziej z Vicky i Stefanem.
Ona umierała i tylko cud mógł ją uratować. Bałam się, że już nigdy nie zobaczę w jej oczach tej iskry, tej radości i zdrowia.
Na lotnisku w USA czekał na mnie Andreas. Od razu go uściskałam, niezmiernie ciesząc się, że go widzę.
- Nic a nic się nie zmieniłaś - stwierdził, wypuszczając mnie z uścisku. - Jedźmy do domu. Lili czeka z obiadem.
Uśmiechnęłam się i wraz z przyjacielem skierowałam się do wyjścia z budynku. Nie mogłam jednak pozwolić, by w obliczu śmiertelnej choroby Victorii czuła się zbyt dobrze.
- A jak się czuje Vicky? - zapytałam, gdy otwierał mi drzwi od samochodu. Spojrzał na mnie, a jego oczy nagle przygasły i uleciał z nich wcześniejsza radość.
- Jest źle - odparł, spuszczając wzrok ale po chwili pociągnął nosem i wsiadłam do auta. Kiedy zajął miejsce kierowcy, znów się odezwał. - Bardzo źle.
Przymknęłam oczy. To się nie dzieje na prawdę.
- Ona umiera, tak?
- Lekarze dają jej najwięcej pół roku.
Zacisnęłam powieki.
- Wiem, to straszne. Leży w szpitalu, wygląda jak cień samej siebie - powiedział i przekręcił kluczyk w stacyjce. - A Stefan wygląda o wiele gorzej. Oczywiście zarzeka się, że wszystko jest w porządku, ale ja widzę, że to nie prawda. Nie śpi, nie je. Dzień i noc jest przy Vicky.
Zapadła cisza, bo gula w moim gardle nie pozwalała na jakikolwiek dźwięk.
- Najpierw pojedziemy do domu, a później odwiedzisz Victorię, dobrze? - znów odezwał się mężczyzna.
- Nie - wydusiłam ledwo słyszalnie i otarłam łzę. - Chcę do niej jechać teraz.
Nienawidziłam szpitali. Kojarzyły mi się z tym okresem, gdy dowiedziałam się o wypadku, a potem o śmierci Stefana. Nie wiedziałam wtedy, że Wanner wszystko ukartował, by uciec przed Borysem i czułam jak wszystko mi się zawala. Teraz, w podobnym szpitalu leżała jego żona i w każdej chwili mogła odejść.
Przechodząc na oddział, gdy leżała Victoria, przypomniałam sobie o tym jak po raz pierwszy przyjechałam do szpitala po śmierci Alka. Leżał wtedy w kostnicy, a ja, zagubiona i rozbita musiałam go zobaczyć. I choć nie chciałam zapamiętać go bladego, zimnego i co najgorsze martwego, nie przeżyłabym, gdybym nie pożegnała się z nim po raz ostatni.
Tak teraz było z Vicky. Ale ona jeszcze żyła. a ja musiałam spędzić z nią te ostatnie kilka miesięcy jej życia.
Wchodząc na oddział czułam się bardzo źle. Jakby wszystkie wspomnienia kumulowały się w jedno, a kolejne, związane z Victorią, które miały dopiero nadejść, zbierały się osobno.
Wreszcie dostrzegłam Stefana. Siedział na korytarzu, na jednym z krzeseł. Twarz, za pewne pokrytą bólem i zmęczeniem, ukrytą miał w dłoniach.
- Stefan - odezwał się Andreas, a mój najlepszy przyjaciel od razu podniósł głowę i obdarzył mnie swoimi jasnymi tęczówkami.
- Kim? - szepnął, a cierpienie z jego twarzy ustąpiło miejsce uldze. Wstał i powoli przeszedł w moją stronę; od razu utonęłam w jego ramionach. Dopiero teraz dałam upust swoim emocjom i najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam.
A Vicky czekała na mnie za ścianą.
"- Jeśli dowiem się, że zrobiłeś to specjalnie. - Zmroziłam go lodowatym wzrokiem. - To módl się, by odgryzanie palców cię nie bolało."
OdpowiedzUsuńnie stać mnie na nic więcej niż napisanie: umarłam
nie umieraj
Usuńto szkodliwe dla zdrowia
Słucham sobie tego https://www.youtube.com/watch?v=7oHObnP1sGE i tak im wspomnienia wracają. Borze, piękna piosenka, przy której chce mi się ryczeć i jeszcze przypomina mi o starych czasach, kiedy tak ją lubiłam <3
UsuńWiem, że nie o piosence tu powinnam klicić, ale jednak mi ona tak pasuje do wątku Karcel (tak, właśnie połączyłam Kim i Marcela Oo), mimo że kompletnie nie rozumiem jej textu, bo jest po francusku/arabsku czy jeszcze jakoś tak, no to jednak mi pasuje, bo ma tytuł 'Pure love' i to mi wystarcza, bo miłość Marcelka do Kimmy to jest właśnie taka 'pure love', no i co tu poradzisz.
Bosz, to chyba najdłuższe zdanie, jakie napisałam w mojej karierze. ;o
Ale mniejsza o mój talent piśmienniczy (?). Tutaj najważniejsza jest miłość, która wisi w powietrzu! <3 Przede mną tego nie ukryjesz, oj nie. I nie wiem, jak się sprawa ma z tym Twoim Mordedem, czy nadal go kochasz, czy może jednak stwierdziłam, że jest zły i zgorszony, ale ja jednak głęboko wierzę, że pomyślisz tu o Marcelu, i że go nie uśmiercisz jak obiecałaś (pamiętasz jeszcze, hihi??).
Kurczę, z drugiej storny, jak tak sobie myślę o Karcelu (XDDD) i sobie ich wyobrażam razem, to mi do siebie nie pasują. Znaczy...oboje piękni, wiadomo i pewnie ładnie by razem wyglądali, ale jakoś Kim mi się kojarzy często z Alkiem ([*] ♥) i nawet bez niego też zawsze mi wyglądała na trochę starszą (nie patrzę tu na wiek w bohaterach), no a Marcel przy niej to jakieś takie dziecko, no sory D: I jeszcze Truth or Dare to potęguje, gdzie grał jakiegoś małolata dilera, który miał kumpelów licealistów (a przynajmniej tak wyglądali) i kumpele małolaty, z których jedna łaziła w białej sukieneczne i obcasikach kaczuszkach niczym cnotka niewydymka Oo Ale mniejsza. Tak czy siak, Kim mogłaby być nawet jego matką, a ja i tak rządałabym ich połączenia!!! <3
P.S. No wiem, że to szkodliwe, ale umarłam (niczym Luke w ToD :<<<<) i teraz nie mogę pisać, bo nie mam palca. Jezu, czy ja to serio napisałam, hahahahhaha?!?! OMG, chyba już schizuję i to wszystko tradycyjnie przez Ciebie! ;d Julka jako głupia brunetka z ToDa odgryzająca palce Marcelowi. SRSLY? Chyba zapiszę cię do psychiatry..........................(nie musisz dziękować). XD
No i widzisz - Marcel nie chce, żeby Kim wyjeżdzała, knuje jakieś spiski, nie budzi jej, żeby zaspała na samolot (szalllony ;-;), a to wszystko mówi samo przez się. On ewidentnie się w niej zakochał i to nie wiadomo kiedy. I ta jego reakcja, jak chciała się pożegnać z Emilem-świrem (nic dziwnego, że się rymuje ;d). I ja też nie byłam tym zaskoczona, bo nawet, jakby Kim nienawidził, to i tak by się wkurzał, jakby się żegnała z tym kolesiem. No bo kto by się nie wkurzał?! Spóźnia się, bo musi się ucałować z jakimś psycholem...OK. Ale zazdrość też przemawia przez naszego słodkiego Marcelka (jezuniu Wannerze, teraz ciągle wyobrażam go sobie jako małego chłopca, który się zakochał w starszej lasce Kimmy i zarywa do niej w sposób dziecinny i robi jakieś podchody <3). Ale wracając, zazdrość przez niego przemawia, bo w końcu ten nasz Emilek taki przystojniak, wow wow, umięśniony, zielony sweterek nosi (Justin ♥), chatę ma wypasioną, usta takie różowiutkie i mięciutkie, oczy takie hipnotajzing, ramiona takie szerokie, żołnierz odważny, wow wow, zabił kolegę, wow wow i do tego brata mu zabili. Borze, stop, STOP! Muszę przestać go tak komplementować, bo zaraz i na mnie wpłynie jego urok i zacznę być dla niego pobłażliwa, zapomnę, że jest psychopatą i jeszcze (o, zgrozo...) zakocham się. Oj, ciężko mi to przeszło przez gardło, uwierz. Ale jednak niczego sobie ten Emil, hihi :3
Nieważne. Ciągle mam przed oczami Justina przywiązanego do tej belki w tej chatce na tym zadupiu z twarzą do połowy wypaloną kwasem. (Tu miałam zamiar troszkę opisać tę jakże okropną ranę twarzy, jej kolor, konstystencję i rozmiar, by uświadomić ci, że ten widok obrzydził mnie do niego, ale jednak powstrzymam się przed takim drastycznym czynem).
No więc ogólnie wciąż trzymam się w moim postanowieniu, by być twardą i nie dac się nabrać na bajery Emila, który ewidentnie próbuje oczarować Kim (co już mu się w zasadzie udało ;--;), a ja nawet wiem, jaki ma w tym cel!! On serio ma zamiar się zemścić na Marcinku (OŁ NOŁ :<<<<<<<<) i pewnie na nich wszystkich, którzy brali udział w tym wypadku. Jeszcze parę rozdziałów, a nasz cudowny Emilo-Eryk się rozszaleje i dopiero będzie rozpierducha, gorsza nawet niż w ToD (co jest prawie niemożliwe). Ja jednak wierzę, że Twoja wyobraźnia nie zna granic, i że wymyślisz coś, co naprawdę wystraszy mnie śmiertelnie i już w ogóle obrzydzi mi życie (a wiesz, że to nietrudne).
UsuńA co do dalszej części, to ci powiem, że mi jakoś tak miło. Mimo że tu mamy smutną perspektywę śmierci, to jednak jak tak mi napisałaś, że chciałabyś powrotu do glee między innymi Quick, Sugar, no i JOE'go i jak potem przeczytałam ten rozdział, a tu TARANTULA, no to mi się ciepło zrobiło na sercu :3 A tak btw, gdzie jest Sonia?! ^^ Coś dawno jej nie widzieliśmy. Coś mi świta, że może ona się gdzieś tam zabawia z Emilem, ale nie chcę na razie zapeszać, póki jeszcze dziewczyna nie straciła rozumu.
Biedny Wanner... Ciężko mi, przyznaję, wyobrazić go sobie takiego smutnego, wymęczonego, załamanego. Nie wiem czemu, ale on mi się zawsze koajrzy taki wesoły (Winchester XDDDD), no i mimo tego wątku o zmartwychwstaniu (<3), dziwnie się czuję, czytając, że się chłopak załamał. Bardzo mu współczuję, tylko - do cholery!), co jest, że nie można Vicky wyleczyć?!?!
Taka młoda, taka milutka, taka piękna...i pół roku życia? Słaby żart.
I ciągle mi się przypomina jakże kochany wątek, kiedy dziewczynki grały w Moskwie i tak się świetnie dogadywały, i w ogóle było tak słodko i kolorowo *---* Kurczę, chyba dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo lubię postać Vicky i jeszcze jej animacja w bohaterach i ogólnie jej twarz, którą przecież dobrze znam, to potęguje, że wydaje się taka miła, taka pocieszna <3 I mi się znowu przypomina moje dzieciństwo, kiedy kochałam się w serialu H2O i często mnie postać jej, czyli Cleo bodajże miała na imię, wkurzała trochę, ale jednak taka była piękna i skromna, no kurczę... Aż szkoda czytać, że leży w szpitalu. I tak jak ty nie mogłaś sobie wyobrazić Ady bladej z podkrążonymi oczami, tak ja nie potrafię sobie wyobrazić nieziemskiej Vicky wymęczonej i wychudzonej w szpitalnym łóżku.
Błagam, zrób coś. Nie pozwalaj, żebym ryczała na czyimś opowiadaniu.
Uzdrów Vicky, połącz Karcel, wypędź Emila <-- kolejność losowa. ;x
P.S. Cieszę się, że wątek kręci się wokół Kim itp., ale jednak to jest 'LIKE JULIET', a tu trochę mało tej Juliet naszej najukochańszej i mi smutno, i tęsknię, i płaczę, bo nic nie piszesz o Marcinie, ostatni raz jego imię było wspomniane chyba rok temu i to tylko PRZY OKAZJI. Załamka. Napisz coś, jak im się układa, weź rozbudź na nowo ich uczucie, weź w ogóle wprowadź z powrotem Marcinka, bo chyba się wyprowadził z tego domu albo co. :X Niech jej zaśpiewa jakąś serenadę pod oknem jak za starych dobrych czasów.
A może zaśpiewa jej "Hello"????
Nic więcej już bym od życia nie pragnęła.
NEWA
FOREWA
AND EWA
AND KAROLINA, HIHIHIHI
<3
"Wytarł brudne spodnie o tak samo obłocone spodnie".
OdpowiedzUsuńPrzez Ciebie nie mogłam się skupić na przygnębiającym rozdziale, o śmierci, chorobie i szpitalach, tylko śmiałam się jak głupia z wycierania spodni o spodnie XD
Kocham Cie za to.
Ale już przeczytałam drugi raz i ominęłam linijkę o spodniach, więc mogę już się wypowiedzieć:
Co się dzieje z Vicki? Dlaczego jest chora? Dlaczego chcesz uśmiercić moją imienniczkę?! Czego jak czego, ale tego bym Ci nie wybaczyła (muszę zapisać, żeby jakby co się obrazić).
I nie kumam o co chodzi Marcelowi. Czemu chciał, żeby Kim się na samolot spóźniła? wtf. Skoro widział, że zależało jej na wyjeździe, czego się mieszał? Tak to jej serca nie zdobędzie :3
Czekam na nowy.
;*
ej tam miało być ręce.
Usuńborze, przepraszam ;3
Karolajn! Kochana! Trafiłam przypadkiem na Twój profil i zdziwiłam się, że jeszcze piszesz opowiadania! Ostatnio, kiedy czytałam "Nowe szanse", pisałaś, że na razie znikasz z blogowego świata. I kurczę, dziękuję losowi, że przywiódł mnie tutaj! :) Zaraz zabieram się za nadrabianie tej historii i kontynuacji losów Julki i Kim :) Z Twoich poprzednich opowiadań na pewno mnie nie pamiętasz, bo niestety ich nie komentowałam :( Teraz mam już konto w Bloggerze (bo sama piszę bloga ;) be-my-mystery.blogspot.com - jeśli masz ochotę zajrzeć, zapraszam :)) i będę aktywnie śledzić losy moich ulubionych bohaterek i je komentować :)
OdpowiedzUsuńKurczę, tak się jaram, że znowu piszesz <3 :D
Pozdrawiam Cię serdecznie i spodziewaj się mojej obecności! :D
Hihihhi :D Przeczytałam wszystkie rozdziały i już jestem :D Kurczę, ale mnie zaskoczyłaś! Przemianą Julki oczywiście :) Na "Matchball for love" była taka szalona, może nawet nieodpowiedzialna. Na "Nowych szansach" powoli zaczęła się "uspokajać" :D A tutaj? Boże kochany! Przykładna matka i żona! Tego bym się w życiu nie spodziewała :)
OdpowiedzUsuńJejciu, to takie fajne, że Julka i Marcin mieszkają wraz z przyjaciółmi <3 Chociaż ma to swoje konsekwencje, np. zobaczenie nagiej Kim w wannie :D Ech, Marcelek taki kochany <3 i sprytny :D Ale Kim zdążyła na samolot, nie udało mu się jej powstrzymać (y)
I moja kochana Kim <3 Czuję, że w tym opowiadaniu przechodzi na drugi plan, ale to nic, bo Julcię też uwielbiam <3 W ogóle całe to opowiadanie uwielbiam <3 :D Mam taką wizję co do przyszłości Kimmy, ale nie wiem czy się nią dzielić. Hmmmm, nie. :D Jeśli się sprawdzi, to napiszę :D
Kochana, pisz szybciutko rozdziały, bo już nie mogę się doczekać :D :*